
I nie chcę, potąd mam już ich, Przyjaciół mych, gówniarzy tych. Wolę bydło wprost, koty, nie mówiąc o psach, Robaki, pluskwy, jakieś automaty, Nawet takie, jak na stacjach, choć bez twarzy, Co nie mają ni mamy ni taty, Bo wiem, że kot nie kłamie miaucząc, A pies swym szczekaniem, Że krowa mi nie siknie witriolejem w pysk, tylko mlekiem, Że pluskwa... ale szkoda gadać, proszę pani, Że świat się roi od drani. Że, gdy, na przykład, w automat włożę groszy pięć, To wyjdzie mi na pewno czekoladka, A nie kłamliwa mowa, brechnia obłudna i już zbyt, wprost nader hadka W swym śliskim kłamstwie, W zaczajonej za nim złośliwości, chęci krzywdy I zlekceważenia, ach, i zwykłym chamstwie. Automat nie będzie obśliniać mnie i dusić aż do bólu rąk mych z czułości, A potem za plecami, albo i przed, to wolę nawet już, robić małych obrzydliwości, W imię jakichś urojonych zalet i cnót Czekając na swego wniebowzięcia już za życia cud - Bo on jest taki dobry, ach, i doskonały, Że nie wiadomo już, czy nawet on
